Jeśli szukasz szybkiej recepty na szczęście, to niestety tu jej nie znajdziesz. Jest wiele takich postów z których wynika, że bycie szczęśliwym, to naprawdę prosta sprawa. W moim odczuciu to dla większości z nas frustrujące, bo skoro to takie łatwe, to dlaczego tak trudno to osiągnąć?
Etap nr 1 – sprzątanie pokoju
Najpierw musiałam posprzątać wokoło, na zewnątrz. Zmieniłam pracę, zaczęłam robić to, co kocham, przeszłam przez rozwód, rozstałam się z ludźmi, którzy ciągnęli mnie w dół i wyprowadziłam się na wieś. To były ogromne zmiany, bo rozwód zaledwie rok po ślubie, był szokiem dla wszystkich, dla mnie też. Ale gdy zrozumiałam, że człowiek z którym jestem nie chce dla mnie szczęścia, to uznałam, że lepiej szybko odejść niż zostać ze strachu przed tym, że na zawsze zostanę sama. Ludzie toksyczni wcale tak łatwo nie chcieli odejść, więc musiałam być silna i konsekwentna, wybić sobie z głowy odwieczne pytania – co sobie o mnie pomyślą? Przeprowadzka na wieś była moim marzeniem i jakimś cudem również ten krok udało mi się zrobić i to ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu ale też szczęściu, z miłością mojego życia, z moim drugim mężem. I została jeszcze praca, czyli rezygnacja z kariery w korporacji na rzecz własnej firmy. To jak się domyślasz również spotkało się z krytyką zewnętrzną, bo prestiżem była praca w amerykańskiej korporacji na wysokim stanowisku, a praca jaką sobie wymyśliłam jako Style Coach (osobista stylistka + trener rozwoju osobistego w jednym) fanaberią.
Ten etap budowania szczęścia nazywam sprzątaniem pokoju. Bo to jakbyś weszła do pomieszczenia w którym panuje bałagan, nic nie ma swojego miejsca, stare rzeczy walają się po podłodze, panuje chaos i wszystko jest pokryte kurzem.
Etap nr 2 – odsuwanie mebli, zaglądanie w zapomniane zakamarki pokoju
Kiedy myślałam, że sprzątanie na zewnątrz wystarcz, to okazało się, że czeka na mnie drugi etap – porządki wewnątrz. I to jest dużo trudniejsze niż posprzątanie na zewnątrz, bo jest we mnie, w środku, od lat, od początku mojego życia kształtowało mnie poprzez wychowanie, schematy, powinności, traumy i zasłyszane oceny przez społeczeństwo, chory system nauczania i brak wiary w siebie. Uwierzyłam, że to naprawdę ja, że taka jestem, że jestem nikim….
Dziś wiem, że bez wiary w siebie nie można być do końca szczęśliwym. Bez porządków w środku, pozbycia się tego co nie moje, oderwania tego, co się do mnie przykleiło i odkleić się nie chce. Chcę się pozbyć siebie, tej części, która wcale nie jest moja, a uparcie się trzyma i mówi – no weź, przecież zawsze taka byłaś, to już niczego nie zmieniaj….Jednak dotarcie do prawdziwej SIEBIE, uleczenie i odkrycie kim naprawdę jestem stało się moim życiowym celem. I mam dowody na to jak bardzo ta zmiana jest potrzebna, uratowała mi życie, moją rodzinę, odmieniła relacje i sprowadziła na drogę do prawdziwej siebie. Trudno było pozbyć się ego, przyznać się do błędów, każdego dnia być uważną i tworzyć nową rzeczywistość, nową siebie, nową reakcję, która jest zupełnie inna niż ta którą generuje od lat autopilot. I choć dużo mam jeszcze do zrobienia, to właśnie to uważam za szczęście. Tę możliwość, każdy dzień, który jest białą kartką, którą mogę na nowo zapisać, będąc coraz bliżej siebie. Tej prawdziwej SIEBIE.
Ten etap budowania szczęścia nazywam odsuwaniem mebli i zaglądaniem w zakamarki pokoju. Bo gdy z zewnątrz już wszystko wygląda dobrze, ładnie jest posprzątane i wszystko znalazło swoje miejsce, to okazuje się, że za szafkami zalega kurz, za kanapą leżą stare śmieci, a w zakamarkach czekają brudy, które zaczynają źle pachnieć. Oto nasze wnętrze, przekonania, niska samoocena, traumy, zasłyszane słowa krytyki, dwóje w szkole za brak ołówka czy kiepskie zdaniem nauczyciela wypracowanie, które wyśmiał na forum klasy. Wspomnienia, krzywdzące słowa, braki miłości, przemoc, koszmarne wydarzenia w naszym życiu, które nas ukształtowały. To coś, co jest w nas, udaje prawdę, coś, co nas blokuje. Ja tego etapu nie byłam w stanie sama posprzątać. Potrzebowałam pomocy terapeuty.
Etap nr 3 – utrzymywanie porządku
Od kilku lat w co drugi czwartek rozmawiam z moją terapeutką. Uznanie, że raz się posprząta i to wystarczy na całe życie, to błąd. Nawet generalne porządki pod wszystkimi meblami i zakamarkami wymagają odświeżenia, dbania o czystość. Tak samo jest z głową. Nie czekam już na to, aż coś znów się tak zepsuje, że będę potrzebowała terapii, tylko jestem na niej ciągle. Uznaję to za wspaniały pomysł, inwestycję w ciągłe utrzymywanie porządków, rozwój osobisty, bo kurz jest jak autopilot wgrany w naszą głowę. Wciąż opada i pokazuje, że nadal jest praca do zrobienia. Ale to praca którą kocham, bo dzięki niej mogę stawać się coraz lepszym człowiekiem i przybliżać się do prawdziwej SIEBIE.
Ten etap nazywam utrzymywaniem porządku, bo jak każda z nas wie, to praca, którą należy wykonywać regularnie.
Justyna Krawczyk
Style Coach